Śmierć "Walentego"
Śmierć "Walentego"
Jacek Cieszewski
Narodzin "Walentego" nie pamięta chyba już wielu. Trudno zresztą o samą precyzyjną definicję takiego pojęcia. Franciszek Izdebski mówi, że za moment uruchomienia koksowni przyjmuje się na ogół albo o bsadzanie pierwszej baterii węglem, albo w ypchnięcie z pierwszej komory rozprażonego do czerwoności koksu. Wiadomo w każdym razie, że ten noworodek, tak jak przyległa do niego kopalnia i elektrownia, nazywał się "Wolfgang", bo wszysto to należało do hrabiego von Ballestrema. I jeżeli chrzciny oblewano, to zapewne szampanem, panie były w bardzo w ytwornych, długich kreacjach, a panowie występowali zarówno w cylindrach, jak i pikielhaubach, bo to był styczeń 1916 roku i szalała wojna. Pierwsza światowa.
Dzisiaj koksownia jest bezpańskim pobojowiskiem, na którym każdy może bezkarnie wyszarpać z gruzów kawał stalowego pręta, wyłupać, ile chce, szamotowych cegieł albo wyrwać zakopany głęboko w ziemi miedziany kabel. Kiedy "Walenty" wydał ostatnie swe tchnienie, rozmaici ludzie, niczym kruki, zaczęli dziobać jego cuchnące benzolem, 20-hektarowe ścierwo.
Historia w gruzach
6212 mieszkańców Rudy Śląskiej oddało w plebiscycie w 1921 r. głos za Polską, 4105 za Niemcami. Z tych ostatnich 903 zaraz spakowało manatki i wróciło do niemieckich...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta