Panaceum czy gwóźdź do trumny?
Ratusz pracuje nad reformą stołecznej służby zdrowia. Sytuację upadających placówek ma poprawić utworzenie z nich spółki. Czy jednak lekarstwo nie okaże się gorsze niż sama choroba?
anna wittenberg
O tym, że w Warszawie lepiej nie chorować, nikogo nie trzeba przekonywać. Placówki są zadłużone na gigantyczne kwoty, pacjentów leczy sprzęt, który nadaje się do muzeum, a brak współpracy między miejskimi, wojewódzkimi i akademickimi szpitalami powoduje, że nie działają ostre dyżury (w tym miesiącu przez kilka dni nie funkcjonowały okulistyczne, wcześniej problem był także z kardiologią).
Nad stołecznymi placówkami wisi nakaz dostosowania ich do wyśrubowanych norm, które określił w rozporządzeniu z grudnia 2007 r. minister zdrowia. Dotyczą m.in. sprzętu, jaki musi być na oddziale, odległości łóżek od ściany, a nawet urządzenia kuchni i pralni. Termin wprowadzenia zmian upływa w grudniu 2012 r.
Tymczasem wszystkie zakupy finansowane są niemal wyłącznie z corocznych dotacji przyznawanych przez radę miasta (placówki nie mają zdolności kredytowej i w teorii nie zarabiają także na sprzedaży swoich usług komercyjnych).
W stolicy brakuje też lekarzy specjalistów. Nie dziwi więc druzgoczący wynik badań przeprowadzonych w czerwcu na zlecenie miasta – 85 proc. mieszkańców uważa, że publiczna opieka zdrowotna nie ma szans w starciu z prywatną. Pacjenci masowo odchodzą do prywatnych lecznic, ale i w nich tworzą się już gigantyczne kolejki.
D – jak „dobrowolność“
Sytuacja pogarsza się z dnia na...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta