Lech Kaczyński nie miał misji w stoczni
Jarosław Kaczyński niszczy pamięć o swoim bracie z tamtego „solidarnościowego” zrywu, którego rola jest ładna, pozytywna, ale nie była wielka – pisze publicysta
Konflikt, który wywołał Jarosław Kaczyński na zjeździe „Solidarności”, wziął się z dwu kawałków jego wystąpienia. Pierwszy, główny, to oskarżenie ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Gdańsk o namawianie strajkujących do kapitulacji przed władzą. Niczego takiego nie było, Jarosław Kaczyński kłamał, ale pomijam ten wątek. Wymaga on odrębnego, dłuższego komentarza.
Drugi kawałek, i nim chcę się zająć, brzmiał tak: „Mój śp. brat miał wtedy zadanie, które było wielkim zaszczytem – reprezentował robotniczą polską odwagę wobec tych ludzi, rozmawiał z nimi, choć przecież sam robotnikiem nie był, ale rozmawiał w imię tych robotniczych, odważnych racji. Robotnicy chcieli więcej i historia przyznała im rację”. W wywiadzie udzielonym portalowi Blogpress.pl Kaczyński powtórzył to z uzupełnieniem; „Wśród działaczy był bodaj jednym z doktoratem, powierzono mu rozmowy z ekspertami. Było pewne napięcie między ekspertami a MKS, to była decyzja Wałęsy, żeby człowiekiem, który miał z nimi rozmawiać, był Lech Kaczyński”.
Cząstka udziału
To była rewelacja i Kaczyński, ogłaszając ją, miał obowiązek podać dowód, że mówi prawdę. W...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta