Łysiakowa odtrutka
Poprzedni tydzień spędziłem w Paryżu, a ściśle mówiąc – w Wersalu. Nawdychałem się do woli „odeur de Paris", zanurzyłem w historii Francji z całą jej wielkością, potęgą i chwałą, pogoda była przecudowna, ponad 20 stopni Celsjusza – no, istna bajka.
Na Okęciu stopni w tej samej skali było dwa, bodaj plus, przed domem bielił się śnieżek, a w telewizorze na dzień dobry ujrzałem Julię Piterę. Nie pozostało mi nic innego, jak pokrzepić się lekturą, która – po pierwsze – wzmocniłaby mnie patriotycznie, po drugie zaś – proporcjonalnie – wyhamowała narastające we mnie do gargantuicznych rozmiarów uwielbienie dla Francji i wszystkiego co z tą niegdyś „umiłowaną córą Kościoła" (ale jaja!) związane. Pomóc mógł tylko Waldemar Łysiak.
Jego „Talleyranda" przeczytałem zaraz po wydaniu (Nobilis, Warszawa 2007), ale że działo się to w zgoła innych okolicznościach przyrody, dopiero teraz naprawdę ją przeżyłem. A jest to rzecz niezwykła, bo po pierwsze – biografia człowieka, także ze względu na stopień skurwysyństwa, wyjątkowego, po drugie – fantastyczny fresk epoki, która miała rzutować na wszystko, co stało się potem („Żydowski historyk Izrael Eldat – pisze Łysiak – stwierdza dziś nie bez sensu: »Ostatni kamień wyrwany przy burzeniu Bastylii posłużył jako pierwszy kamień do budowy komory gazowej w Auschwitz"), a po trzecie – opowieść o tym, jaką rolę w życiu odgrywają trzy żywioły: władza, pieniądze i seks.
Książę Karol Maurycy de Talleyrand-Périgord przez Bonapartego nazwany był „gównem" i „łajnem w jedwabnym pończochach", co...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta