Czy warto umierać za Lizartzę
Baskijka, która czuje się Hiszpanką, z narażeniem życia próbuje wyrwać mieszkańców małego miasteczka z objęć fanatyków powiązanych z ETA i zaprowadzić tam rządy prawa
Z panią burmistrz Reginą Otaolą spotykam się nie w ratuszu w Lizartzy – gdzie przyjeżdża rzadko i zawsze z silną obstawą – ale w znacznie bezpieczniejszej, nowej, pachnącej jeszcze lakierem i farbą siedzibie prawicowej Partii Ludowej (PP) przy ulicy Illunbe w San Sebastian. Niełatwo się z nią umówić. To końcówka kampanii przed wyborami do Kortezów, a ona ubiega się o mandat w Senacie z pierwszego miejsca listy swojej partii w prowincji Guipuzcoa. Mała, drobna, tryskająca energią kobietka, nie kojarzy się z szeryfem z Dzikiego Zachodu, choć – jak mówi – właśnie tak się czuła, gdy w zeszłym roku podjęła się przywrócenia hiszpańskiego porządku w bastionie ekstremy.
Sieroty po Batasunie
W Guipuzcoa – najbardziej baskijskiej z trzech prowincji Kraju Basków – pełno jest takich miejsc, jak oddalona o 31 km od San Sebastian, licząca 600 mieszkańców Lizartza. Położone z dala od ważnych dróg, ukryte wśród gór, są małymi ojczyznami dla społeczności hermetycznie zamkniętych, wrogich wobec obcych, ślepo przywiązanych do idei, nad których sensem niewielu się zastanawia.
Kto nie wierzy w wielką Euskal Herria – Kraj Basków od Nawarry po Francję – wyjeżdża jak najdalej i nie wraca. Od pierwszych wyborów samorządowych po śmierci generała Franco rządziła tu izquierda abertzale, „patriotyczna” lewica, ortodoksyjnie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta