Bez licencji
Bez licencji
RYS. ANDRZEJ JACYSZYN
Pewnego letniego wieczoru obserwowałem z moich okien spektakl, który nie był zaplanowany, ani specjalnie atrakcyjny, ani też należący do kategorii "śmiechu warte", którą zachwyca się wielu telewidzów. Czasem jednak takie "żywe okno" przyciąga silniej niż marynata ze starych seriali i zwietrzałych fabuł.
Na skwerku służącym za ustęp dla około 50 psów okolicznych tkwiło dwóch rosłych policjantów. Tuż obok stał wysłużony polonez należący do jednego z komisariatów stołecznych. Na trawie siedziała dziewczyna lub chłopiec (trudno dziś rozpoznać płeć z kilkudziesięciu metrów, użyjmy więc określenia "istota") w pozycji zdradzającej wyczerpanie, lęk, a może i opuszczenie. Akcja polegała na tym, że policjanci usiłowali ją skłonić do opuszczenia skwerku i - zapewne - zajęcia miejsca w służbowym samochodzie. Kiedy jednak podchodzili bliżej, istota zaczynała gwałtownie i odstraszająco machać rękami, co było o tyle skuteczne, że odsuwali się od niej natychmiast.
Ponieważ akcja ta powtarzała się wielokrotnie z tym samym rezultatem, policjanci skrępowani jakby własną...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)
