Francuskie pożegnanie z Putinem
Francuzi w końcu przestraszyli się Rosji. Do tego stopnia, że nawet przewodnicząca Zjednoczenia Narodowego musiała potępić Kreml, by nie stracić szansy na przejęcie władzy. To prawdziwa zmiana czy tylko gra pozorów?
Gdy w Moskwie ogłoszono, że w wyborach prezydenckich 17 marca Władimir Putin otrzymał 87 proc. głosów, Marine Le Pen wykazała się niezwykłą akrobacją słowną. Odwołała się do gratulacji, jakie wystosował chwilę wcześniej pod adresem Kremla lider skrajnie prawicowej włoskiej Ligi Matteo Salvini. Znany z prorosyjskich przekonań Włoch mówił, że „naród ma zawsze rację”.
– Salvini powiedział to, co zwykle w takich sytuacjach mówią demokraci. Ale ja dodam, że naród zawsze ma rację nawet wtedy, gdy się myli. Salvini po prostu odnotował to wydarzenie tak samo, jak odnotowało je Quai d’Orsay (zwyczajowa nazwa francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych – red.) – oświadczyła Le Pen.
Jej deklaracja była pełna ukrytego fałszu. Zakładała, że rosyjski naród w ogóle ma coś do powiedzenia, że faktycznie odbyły się jakieś wybory. Le Pen fałszywie utożsamiła też uznanie przez francuską dyplomację rosyjskiego państwa, z którym nadal Paryż będzie utrzymywał oficjalne relacje, z deklaracją, że Putin został „wybrany” na kolejną kadencję. Tego drugiego Paryż nigdy nie stwierdził.
Mimo wszystko zwrot w postawie francuskiej populistycznej prawicy jest ogromny. Po poprzednich wyborach w Rosji w 2018 r. Le Pen deklarowała bowiem, że oto „demokratyczna legitymizacja Putina została umocniona”. Wysłała też na kremlowską ceremonię...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta