Ambitni mają gorzej
Walczyłem o siebie na każdym froncie, a medal zdobyłem wtedy, gdy chciałem się już poddać – mówi Michałowi Kołodziejczykowi wicemistrz olimpijski w biatlonie, dziś komentator Eurosportu.
Rz: Aż pięć razy startował pan na igrzyskach. Aż pięć razy myślał pan, że udało się spełnić marzenia i jest się częścią czegoś magicznego?
Nie. Pomyślałem tak tylko za pierwszym razem, w 1994 roku w Lillehammer. Dotarło do mnie, że osiągnąłem swój cel. Jak każdy sportowiec marzyłem o igrzyskach i właśnie wtedy, w wiosce olimpijskiej, uświadomiłem sobie, że spełniłem marzenie z dzieciństwa, że udało mi się zrealizować to, co kołatało się po głowie, od kiedy rozpocząłem treningi.
A później?
Włączało się inne myślenie. Chciałem coś osiągnąć. Nie cieszyłem się tym, że jestem na igrzyskach, to już przestało mi wystarczać. Radość z bycia olimpijczykiem smakuje tylko debiutantom, potem chce się nie tylko przyjechać z uśmiechem, ale też wyjechać z medalem na szyi. Długo mi to zajęło. Zająłem drugie miejsce dopiero w Turynie, 12 lat później.
Może to i lepiej. Mateusz Kusznierewicz wywalczył złoto już podczas pierwszych igrzysk...
A później cieszył się z brązowego medalu może nawet bardziej. Doskonale go rozumiem. Kiedy słyszę pytania o to, które medale są dla mnie najcenniejsze, to na pierwszym miejscu wymieniam oczywiście ten olimpijski, ale później już srebrny z mistrzostw świata w 2004 r.
Dlaczego nie ten złoty z mistrzostw w 1995 r.?
Bo przyszedł mi za łatwo. Miałem 21...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta