Dostęp bez dostępu
Dostęp bez dostępu
ANDRZEJ RZEPLIŃSKI, ANDRZEJ GOSZCZYŃSKI
Jedno się w Polsce nie zmienia. Obywatel, wchodząc do urzędu, zgina się w pas i uniżenie doprasza o swoje. Zbyt często też odchodzi z kwitkiem. Otrzymanie byle informacji czy dokumentu jest, jak za dawnych lat, drogą przez mękę. Miało temu zaradzić przyjęcie ustawy o dostępie do informacji. Niestety, mimo że Sejm ustawę uchwalił, nic nie wskazuje na to, by stała się ona skutecznym orężem w zmaganiach obywatela z majestatem urzędnika.
Przyjęta przez Sejm ustawa o dostępie do informacji publicznej miała być aktem prawnym o fundamentalnym znaczeniu, ograniczającym m.in. nadmierny rygoryzm ustaw o ochronie danych osobowych oraz różnego rodzaju tajemnicach. Tak się jednak nie stało. Art. 5 ustawy stanowi, że nie narusza ona przepisów żadnych innych obowiązujących dotąd regulacji stojących na straży licznych tajemnic. Oznacza to, że otrzymaliśmy akt prawny, który nie tworzy jakiejkolwiek nowej jakości, ignorując treść konstytucji i tracąc okazję do porządnej legislacji. Mówi on jedynie: "masz prawo do informacji, o ile inne restrykcyjne ustawy nie stoją temu na przeszkodzie". Stąd zapewne poważne zarzuty pod jej adresem, które na łamach "Rzeczpospolitej" przedstawiali publicysta parlamentarny Jerzy Pilczyński...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta