Ocalić święty spokój
Mocarstwo musi prowadzić politykę siły, wzbudzać strach u innych, decydować się na konfrontacje. A Niemcy, choć pragną, aby się z nimi liczono i ich szanowano w świecie, uważają, że są zbyt słabi, aby taką rolę odgrywać - mówi Tomasz Gabiś, ekspert ds. Niemiec.
Plus Minus: W jaki sposób w niemieckiej debacie publicznej poruszana jest kwestia mocarstwowych dążeń RFN? Czy Niemcy uważają, że ich kraj jest mocarstwem o globalnych aspiracjach?
Dyskusja na ten temat oczywiście się toczy, ale trudno powiedzieć, by był to jakiś gorący spór. Partie piszą o tym w programach wyborczych, co jakiś czas ten czy inny polityk lub publicysta rzuci tezę, że Niemcy powinny odgrywać większą rolę w globalnej polityce, że powinny przyjmować na siebie więcej obowiązków i brać znacznie większą odpowiedzialność za losy Europy i w ogóle zachodniego świata, z czym wiązałby się, rzecz jasna, większy zakres władzy. Jednak w niemieckiej debacie publicznej dominuje generalnie powściągliwość, zwłaszcza jeśli chodzi o eksponowanie roli kraju w polityce międzynarodowej.
Po zwycięstwie wyborczym w USA uznawanego za izolacjonistę Donalda Trumpa kanclerz Angela Merkel stwierdziła, że teraz Europejczycy muszą wziąć swój los w swoje ręce. Trudno uznać, by była to „powściągliwość".
Wówczas w „The New York Times" pojawił się nawet postulat, żeby teraz to Angela Merkel objęła przywództwo nad całym Zachodem. Tylko że w Niemczech nie spotkało się to wcale z nadmiernym entuzjazmem. Od razu odezwały się głosy, że taka rola byłaby dla Niemiec niebezpieczną pułapką: trzeba by ponosić ogromne koszty, wchodzić w niepotrzebne...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta