Samochodem do nieba?
Ponad 30 lat temu, kończąc studia reżyserskie w łódzkiej Filmówce, postanowiłem zdobyć prawo jazdy. Oferowano właśnie wyjazdowe kursy dwutygodniowe. To mi odpowiadało. Posadzono mnie za kierownicą dużego wozu i kazano wyjechać przez wąską bramę zamku. Przy zupełnej obojętności instruktora zacząłem się toczyć w dół ostrym, pełnym zakrętów zjazdem i zrozumiałem, że wszystko, jak zawsze, zależy ode mnie. Odtąd pokochałem samochody. Trzy razy ledwo uszedłem z życiem na drodze.
Kiedyś, jadąc sportowym citroenem ami super, zobaczyłem przed sobą bok tarasującej drogę przyczepy. Kilka lat później doświadczenie powtórzyło się z udziałem ukraińskiego tira, gdy wracałem nocą po próbie "Fausta". Ostatniej zimy na Ukrainie oblodzona szosa "wyślizgała" mojego teatralnego busa do rowu, ale wiedziałem, że samochodem trudno dostać się do nieba.
j.r.k.