Wolność twórcza drzemie w internecie
Żaden serial nie pozostaje bez wpływu na ludzi. Wystarczy pójść na warszawski plac Zbawiciela, zwany przez niektórych placem Hipstera, i od razu słychać, że ludzie rozmawiają tam głównie o serialach – mówi wykładowca scenopisarstwa
Plus Minus: Co takiego stało się na serialowym rynku, że przeżywamy dzisiaj zalew coraz bardziej wyrafinowanych produkcji?
Agnieszka Kruk: Gdy zaczęłam pisać seriale w 2002 r., były one postrzegane przez środowisko artystyczne jako coś gorszego od filmów fabularnych. Kilka lat później pojawił się jednak „Lost" – pierwszy serial, którego pilotowy odcinek kosztował kilkanaście milionów dolarów. Budziło to zdumienie, bo wtedy duże budżety wydawało się na fabuły z dobrymi aktorami, kręcone w dużych studiach. „Lost" jednak chwycił, wszyscy chcieli go oglądać. Kolejnym przełomowym momentem był „House of Cards" Netflixa, w którego jeden sezon zainwestowano 100 mln dol. i udostępniono w internecie wszystkie jego odcinki od razu. Wtedy po raz pierwszy zaczęto mówić, że nadciąga koniec ery dyrektorów programowych wielkich telewizji, którzy decydują, co i kiedy widz ma oglądać.
Jeśli pyta pani, skąd w ogóle popularność seriali, to zawsze, już od czasów, gdy siedzieliśmy w jaskiniach, lubiliśmy słuchać historii, co przybierało różne formy. W XVIII wieku większość powieści ukazywała się w odcinkach w gazetach. Po pojawieniu się radia to samo działo się ze słuchowiskami. Dziś dzięki internetowi możemy „czytać" kolejne odcinki serialu, jak czytalibyśmy powieść – sami decydujemy, kiedy, gdzie i przez...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta