Toaletka z diafragmą
Kuracjusze sanatorium w Otwocku nosili przy sobie pojemniki na plwociny jak piersiówki. A to laboratorium to była fabryka, gdzie przez 24 godziny hałasowały wirówki i ten słodkawy zapach krwi...
N.N.: – Dzień dobry, chciałbym z panią porozmawiać o sanatorium wojskowym w Otwocku. Jak to było zaraz po wojnie. Mieszkałem tam dość długo i stąd moje zainteresowania. Oczywiście jak pani będzie miała na wspomnienia ochotę. Pozdrawiam.
M.W.: – Chętnie, będę miała co opowiedzieć tacie. Mieszka pan ciągle w Otwocku? Proszę o telefon 502...
N.N.: – Wolę korespondencję pisaną. Mieszkam w Warszawie. W sanatorium byłem ponad 20 lat i pamiętam wiele osób. Panią chyba też pamiętam? Siedziała pani na ławeczce przy bramie i czekała, aż mama zamknie sklep.
M.W.: – To musiała być moja siostra, mnie jeszcze na świecie nie było. Pamięta pan moją mamę? Co pan tam robił?
N.N.: – Mój ojciec tam pracował i mieszkaliśmy w lokalu dwupokojowym. Do sklepu chodziliśmy przeważnie po cukierki landrynki. Pani mama sprowadziła dla mnie specjalnie z WCH rower młodzieżówkę. Do sklepiku wchodziło się po schodkach. Tu można było kupić wszystko. Nawet zegarek marki Błonie ze świecącymi w nocy wskazówkami, jak ktoś chciał. Albo radio Szarotkę.
M.W.: – To moja siostra jeździła po te landrynki dla pana. Właśnie z nią gadałam. Willisem jeździła z mamą do hurtowni. Za kierownicą był żołnierz oczywiście. Raz, czekając na załadunek, zjadł pół skrzynki czereśni...
N.N.: – Landrynki i kukułki oraz batoniki Danusia. Pamięta pani siostra Jurka...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta