Herbata, to znaczy, że czas wychodzić
Gdy tak siedziała w żółtym kimonie, z jedną ręką spoczywającą jak u Buddy na udzie i drugą, z podkurczonymi palcami, leżącą na tatami, uderzyło mnie, że rozmawiamy z księżniczką.
Dopiero po dziewiętnastu latach życia na przedmieściach Kioto udało mi się wejść do domu jednego z wielkich starych rodów. Tak to właśnie jest w Kioto. W restauracjach i domach gejsz z reguły odmawia się wstępu ichigen (dosłownie: pierwsze spojrzenie); to znaczy klientom, którzy nie zostali wprowadzeni. Jeden z moich cudzoziemskich znajomych popełnił kiedyś błąd, próbując zarezerwować miejsce w Doi, wykwintnej restauracji położonej na wzgórzach po wschodniej stronie miasta. Kiedy zatelefonował, właścicielka spytała:
– Czy zna pan kogoś, kto tu jada?
– Nie – padła odpowiedź.
– W takim razie – odparła w dialekcie Kioto – muszę z całym szacunkiem poradzić panu – i tu przeszła na angielski – żeby pan o tym zapomniał!
Kioto nie jest miastem przyjacielskim i ma po temu powody: jest jak zagrożony gatunek zwierząt. Sposób życia tego miasta przetrwał aż do naszych czasów mimo wszystkich zmian XIX i XX wieku. Ma on niewiele wspólnego ze słynnymi tutejszymi zabytkami, takimi jak Złoty i Srebrny Pawilon, Zamek Nijō i Świątynia Tysiąca i Jednego Buddy, zawsze zatłoczonymi przez turystów. Zabytki stoją niezmienione od wieków, ale w miarę naporu nowoczesności sposób życia Kioto wydaje ostatnie tchnienie. Strażnicy kultury Kioto są zdenerwowani: ich dziedzictwo jest wrażliwe jak umierający człowiek, któremu nie wolno...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta