nie strzelać do orlików
Gdy lubiący haratać w gałę premier z Gdańska ogłaszał narodową inwestycję w budowę boisk, sam się chyba nie spodziewał, że powstanie ich aż tyle. Dziś niektóre świecą pustkami, inne podupadły, ale nawet ich krytycy nie chcą, by je zamykano.
Dzisiejsi 30-latkowie z sentymentem wspominają dzieciństwo: po dzwonku kończącym lekcje szybka przebierka, kanapka przeżuta w pośpiechu, sfatygowane tenisówki albo trampki na nogi, piłka pod pachę i wio, na boisko. Na betonie czy asfalcie (co kończyło się pozdzieranymi do krwi kolanami i łokciami), nieraz też na kawałku trawy (tu bardziej cierpiały matki, użerając się z zielonymi plamami na koszulkach i spodenkach), później na tartanie. Ale się w nogę grało!
Rafał: – W moich rejonach były tylko boiska przy szkołach albo jakieś trawiaste klepiska, na które trzeba było przyjść w co najmniej dwudziestu. Dobrych boisk w odpowiednim rozmiarze, dla 10–16 osób, było dużo mniej, więc trudno było na nie się dostać.
Piotr: – Wychowałem się na wiosce, 100 kilometrów od Warszawy. W piłkę grałem od dziecka, codziennie, nie tylko na wuefie.
Maciek, który kolana ścierał na asfaltowych boiskach Gdyni, a kostki na polnych boiska Rumii i Malborka, wspomina: – Wejście kolegów w tak zwaną dorosłość wraz z tym, co się z nią łączy, czyli z rodziną, karierą i mniej lub bardziej (w owym czasie raczej mniej) planowanymi dziećmi spowodowało, że nagle nie było z kim grać. Dosłownie. Nikomu nie chciało się kopać na betonie, z wolna wkradał się szacunek do własnych ciał. W efekcie, nie licząc jakichś rozgrywek ligi halowej od 2002 do 2007 r., kopałem piłkę sporadycznie, i to też tylko w...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta