Do Kościoła szedłem powoli
Rozmowa Mazurka. Filip Łobodziński, dziennikarz, piosenkarz, tłumacz.
Ty zawsze byłeś trochę osobny, prawda?
Jestem indywidualistą i lubię być sam, choć nie permanentnie. Ale czy ja zawsze byłem osobny?
W szkole, znany aktor...
To szybko przestaje się liczyć, codzienność zmusza do normalnych relacji.
Jako jedyny w klasie nie chodziłeś na religię.
Byłem jednym z dwojga, tak wyszło. Mój tata gwałtownie pożegnał się z wiarą, gdy przeżył ciężką tragedię, której nie potrafił zrozumieć. I mnie wychowano bez religii.
Co nawet w ateistycznym PRL było rzadkie.
Kiedy mieliśmy po 20 lat i pojechaliśmy do Francji na winobranie, mój przyjaciel zapewniał naszego gospodarza, że „Filip, choć niewierzący, jest katolikiem".
O co mu chodziło?
Pewnie o to, że chrześcijańska moralność jest mi bliska. Mnie to wtedy zaskoczyło, ale uznałem to za komplement. Potem przyszedł stan wojenny i już było jasne, że komuna to wróg, a Kościół daje schronienie.
Graliście z Zespołem Reprezentacyjnym w podziemiach kościoła na Żytniej.
Moja mama była jednym z twórców skupionych wokół ks. Niewęgłowskiego i tamtego duszpasterstwa, ja sam poznałem wielu księży. Wiedzieli, że jestem niewierzący, ale podejmowali ze mną rozmowę serio, partnerską. Taki był choćby słynny ks. Jan...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta