Po meczu kąpiel w jeziorze
Jacek Magdziński, jedyny polski piłkarz grający w czarnej Afryce | Miałem już kończyć z piłką, kiedy pewien menedżer z Niemiec zaoferował mi grę w Angoli. Nie mam żony, dzieci. Kiedy, jeśli nie teraz? Mam w sobie ciekawość świata, zgodziłem się i nie żałuję.
"Plus Minus": Proszę wybaczyć spóźnienie...
Jacek Magdziński: Trochę się uśmiałem, gdy napisał pan, że spóźni się dziesięć minut.
Dlaczego?
Bo w Angoli to żadne spóźnienie. Tam czas płynie inaczej. Jeśli ktoś spóźnia się dziesięć minut, to prędzej szczyci się, że przyszedł na czas. Długo musiałem się tego uczyć, tym bardziej że sam staram się być punktualny. Po pewnym czasie granica mojej tolerancji się zwiększyła. „This is Africa" – tłumaczyłem sobie.
Jakie uczucie towarzyszyło panu po lądowaniu w Warszawie?
Radość. Tęskniłem za krajem, językiem. Zrozumiałem słowa Ojca Świętego Jana Pawła II, który podkreślał miłość do ojczyzny. Jednocześnie poczułem się spełniony. Poleciałem do Angoli jako anonimowy piłkarz, tak przynajmniej mówiono o mnie w mediach sportowych. To we mnie siedziało. A ja miałem swoje cele i osiągnąłem je co do jednego.
Jakie to były cele?
Wywalczyć sobie miejsce w pierwszym składzie, strzelić co najmniej dziesięć goli w sezonie i utrzymać się z moim klubem w angolskiej ekstraklasie. Wcześniej Academica potrafiła z hukiem spaść z ligi. Tym razem, na oczach całego kraju, wygraliśmy ostatni mecz i zostaliśmy. Zresztą udało się osiągnąć ten cel w naprawdę ciekawych okolicznościach.
Proszę...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta