Obama przegrał Bliski Wschód
Putin zajął Aleppo, bo chce zdążyć przed inauguracją Trumpa. Wie, że potem nie będzie mu już tak łatwo ogrywać Ameryki – mówi Jędrzejowi Bieleckiemu profesor prestiżowej Fletcher School of Law and Diplomacy w Bostonie Nadim Shehadi
Rzeczpospolita: Na kilka tygodni przed odejściem Baracka Obamy z Białego Domu padło Aleppo. Ten obraz oddaje bilans polityki USA na Bliskim Wschodzie w minionych ośmiu latach?
Nadim Shehadi: To był czas, kiedy Ameryka zamiast przewodzić w tym regionie świata, blokowała. Nie tylko nie zdecydowała się na interwencję, ale nawet nie wspierała umiarkowanych rebeliantów. Turcja od 2012 r. apelowała o ochronę cywilów, o utworzenie strefy zakazu lotów w Syrii – bez skutku. W tym samym roku Obama ogłosił czerwoną linię: użycie przez Asada broni chemicznej. Ale to okazało się tak naprawdę linią zieloną, sygnałem dla Damaszku, że pacyfikacja rebeliantów metodami konwencjonalnymi jest dopuszczalna. Dlatego po oświadczeniu Obamy liczba ofiar reżimu się podwoiła. Rok później, kiedy Asad użył bronił chemicznej, a Ameryka nic nie zrobiła, wiadomo było, że reżim może wszystko, zaś Syria stoi przed Rosją otworem.
François Hollande był gotów wtedy interweniować...
Ale Obama w ostatniej chwili wycofał się z poparcia Francuzów, podobnie zresztą jak Wielka Brytania.
Obama wygrał jednak w 2008 r. wybory m.in. dzięki obietnicy wycofania amerykańskich wojsk z Iraku i Afganistanu. Trudno się dziwić, że nie chciał znów posyłać armii na Bliski Wschód.
Zbyt gorliwe wyciąganie wniosków z...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta