Język, który stał się więzieniem
Białorusini uciekają na złamanie karku nie od języka, ale od losu przeznaczonego im przez język ojczysty. Tutejsza mowa była piętnem, które wyznaczało człowiekowi miejsce obok bydła.
Walancin Akudowicz przypomina żywego świętego. Słuchają go, czytają jego teksty. Kto się z nim spotkał, mówi o nim z bezgranicznym szacunkiem. Może to przez fajkę. Kiedy pali, wokół jego głowy unosi się mnóstwo siwego dymu. W Mińsku nazywają go „pierwszym białoruskim postmodernistą". W latach dziewięćdziesiątych opublikował wiersz w zupełnie nowym stylu: tak wcześniej nikt tu nie pisał i ten przydomek, w sumie ironiczny, pozostał. Może ironia była jedynym sposobem na to, by obłaskawić jego rozległą wiedzę.
W młodości był wybitnym sportowcem. Jeździł na nartach, zdobywał szczyty. Otrzymał nawet tytuł mistrza sportu ZSRR. Niski, brodaty, mocno zbudowany, przypomina trochę drwala. Życzliwy, ale jednocześnie surowy w obejściu.
Wychował się w Świsłoczy. W Świsłoczy ludzie posługiwali się trasianką. Trudno powiedzieć o niej, że należy do grupy pełnoprawnych, samodzielnych języków, bo wykorzystuje jedynie składowe białoruskiego i rosyjskiego. To tak, jakby mówić po białorusku, ale jednocześnie po rosyjsku. To trochę tak, jakby porzucić język białoruski, ale w rzeczywistości go nie porzucić. Trasianka lokuje się pomiędzy językami: w niej odbija się istota położenia geopolitycznego Białorusinów. Co więcej: jako żywa forma, dostosowująca się do okoliczności, wplata w mieszankę słów rosyjskich i składni białoruskiej słowa z jidysz. Do tego dochodzą słowa polskie i niemieckie....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta