Ballada o Zośce
Ballada o Zośce
FRANCISZEK MAŚLUSZCZAK
KAZIMIERZ ORŁOŚ
Jeździli zawsze we dwóch - Franek Wiśniewski i Stachu Zając. Od lat, w soboty, jeszcze za komuny, po czternastej. Później, kiedy soboty zrobili wolne, jeździli rano - dziewiąta, dziesiąta, przed południem. Ludzie zawsze ich widzieli razem - jadą, jeden za drugim, niebieskie motorowery, do ram przytroczone kije, na bagażnikach teczki przywiązane paskami. W piątki, po robocie, szykowali "komary" w komórkach, na dwóch końcach osiedla Stare Mońki. Franek był wolniejszy, marudził, jeszcze to, tamto pakował do teczki i plecaka. Sprawdzał, ile mieszanki w zbiorniku, ciśnienie w kołach, stan ogumienia. W sobotę nakładał kurtkę moro, starannie wiązał sznurowadła wibramów.
Stachu zwykle przyjeżdżał pierwszy. Z daleka słychać było cienki brzęk "komara". Stawał za furtką, naprzeciw domu Wiśniewskich i gwizdał w dwa palce. Franek wypychał motor z komórki, jeszcze szedł do sieni po klamoty - Jadźka, jego kobieta, wychodziła na próg. Franek pchał motor, a ona wołała: - E, tylko przywieźta coś, ryboki! Z gołymi rękami nie wpuszczę na próg! Słyszyta?
Stachu kiwał do Jadźki zza płotu, czasem coś odkrzyknął - on albo Franek: - Tak jest, szykuj miednicę, Jadziunia!
A potem jechali drogą przez Stare Mońki, Kozłowo,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta