Kino to nie całe życie
Susan Sarandon : Wcale swojego zawodu nie wybrałam. To raczej on wybrał mnie. Mój mąż Chris Sarandon był aktorem i kiedyś poszliśmy razem na zdjęcia próbne do filmu "Joe". Dla niego to było ważne, ja chciałam się zabawić. I nagle okazało się, że dostałam rolę. Spodobało mi się. Dzisiaj wiem, że to było najlepsze, co mogło mi się w życiu przytrafić.
Ale na początku grała pani w wielu błahych filmach.Taki jest los młodego aktora, który nie ma żadnego zaplecza: pieniędzy, znajomości, pozycji. Bierze się wszystko. Rzadko kto od razu trafia na swojego reżysera, na kogoś, kto pomoże mu się rozwinąć. Ale w tej masie filmów, w których zagrałam, nabierałam doświadczenia, zdobywałam warsztat. A czasem zdarzały się perełki: na przykład zagrałam w "Stronie tytułowej" Billy'ego Wildera. Spotkałam legendę kina, niezwykłego człowieka i ogromnie precyzyjnego artystę, który reżyserował sceny ze stoperem w ręku. I miał ogromne, niewymuszone poczucie humoru. Pamiętam, że później spotkałam go na gali oscarowej. Uśmiechnął się i szepnął: "Musiałem przyjść, bo oni wszyscy myślą, że już dawno...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta