Mit izolacjonizmu Trumpa
Ameryka pod rządami nowego prezydenta może się okazać bardziej agresywna niż Ameryka Obamy, ale nie ma podstaw sądzić, że wycofa się z prowadzenia polityki międzynarodowej na szeroką skalę.
Widmo krąży po Europie, widmo izolacjonizmu, by strawestować klasyka lewicy. Wraz z objęciem przez Donalda Trumpa Białego Domu Stany Zjednoczone mają porzucić NATO, odwrócić się tyłem do całego świata i skoncentrować na uszczelnianiu granicy z Meksykiem. To rzeczywiście groźna perspektywa – tyle że oparta na nader wątpliwych przesłankach.
Chłopcy i tak ginęli
Pierwszą z nich jest rzekoma amerykańska tradycja izolacjonizmu. Niektórzy wywodzą ją z koncepcji zawartych w „Wystąpieniu pożegnalnym" George'a Washingtona z końca XVIII w., tekście uznawanym przez Amerykanów za kanoniczny. Autor, nazywany Ojcem Narodu, pisał tam: „Istotą naszej polityki jest trzymanie się z dala od trwałego sojuszu z jakąkolwiek częścią świata". Tyle tylko że był to postulat nie tyle izolacjonizmu, czyli pozostawania na uboczu wydarzeń europejskich (co wówczas oznaczało światowych), ile unilateralizmu, czyli podejmowanie decyzji zgodnie z własną oceną sytuacji i unikanie stałych zobowiązań wobec innych państw.
Są politolodzy, którzy uważają, że izolacjonizm amerykański narodził się wraz z pojawieniem się w 1823 r. doktryny Monroe. Ale przytaczane na dowód tej tezy sformułowanie stanowiło jedynie, że „Stany Zjednoczone nie ingerowały w wojny pomiędzy państwami europejskimi dotyczące ich samych i nie zamierzają nadal tego czynić". W wojny dotyczące ich samych – a...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta