Spór z SN przeniósł się do mediów
Prawidłowa wykładnia ma służyć eliminowaniu luki w prawie, a nie jej tworzeniu. Dotyczy to również wskazania kandydatów na I prezesa SN.
Od zakończenia Zgromadzenia Ogólnego SN upłynęło już kilkanaście dni, mimo to nie milknie dyskusja nad jego przebiegiem. Można odnieść wrażenie, że zamknięcie obrad, wybór pięciu kandydatów na I prezesa SN, w końcu powołanie przez prezydenta nowego I prezesa SN niczego nie zmieniło. Spór z sal sądu, w których toczyły się obrady ZO, został jedynie przeniesiony do przestrzeni medialnej.
Dla postronnego obserwatora może to wyglądać tak, jakby ZO nadal trwało, a niektórym trudno było pogodzić się z rozstrzygnięciem prezydenta. Dla innych powodem swoistej kontynuacji debaty jest, jak się wydaje, silne przekonanie o tym, że podjęte decyzje stanowią uprzedmiotowienie SN poprzez jego „polityczne zawładnięcie", a nawet realne niebezpieczeństwo wręcz politycznego sterowania instytucją. W związku z tym należy „bić na alarm", nie bacząc na koszty, tj. pomniejszenie w odbiorze społecznym pozycji, powagi i autorytetu SN. Wrażenie nieustających kłótni w SN stanowi więc niejako „mniejsze zło", koszt jaki nieuchronnie trzeba ponieść dla obrony rzekomo zagrożonej niezależności SN. Wydaje się jednak, że ci wszyscy, którzy tak postrzegają rzeczywistość, powinni – zamiast formułować gołosłowne zarzuty – wskazywać na konkretne przejawy owego uzależnienia SN i dopiero wtedy „podnosić larum". Byłoby to postępowanie bardziej racjonalne. Tyle że obarczone jednym...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta