Uczelnie chronione gołymi rękami
Uniwersytecka ochrona to fikcja – nie może używać żadnych środków przymusu bezpośredniego, nawet gazu.
39-letni strażnik, który w środowy wieczór, narażając własne życie, ruszył na pomoc portierce zaatakowanej przez 22-latka, nie miał broni, paralizatora ani nawet gazu pieprzowego. Lecz tylko „gołe” ręce. Gdyby nie funkcjonariusz Służby Ochrony Państwa, który przy okazji innych zadań był na miejscu i obezwładnił napastnika, ofiar – łącznie ze strażnikiem – mogłoby być więcej.
Dramat rozegrał się ok. 18.50. Mieszko R., 22-letni student trzeciego roku prawa, rzucił się na portierkę w chwili, gdy zamykała drzwi w budynku Audytorium Maximum. Zadał jej serię ciosów, w tym w głowę. Kobieta nie miała szans na przeżycie. Sprawca poranił siekierą także pracownika straży uniwersyteckiej, który próbował go powstrzymać.
Bez uprawnień
Tragiczne zdarzenie każe postawić pytanie o to, jak dziś wygląda zapewnienie bezpieczeństwa na polskich uczelniach. Dlaczego strażnik nie miał nawet gazu do obezwładnienia zabójcy?
Anna Modzelewska, rzeczniczka UW, przyznaje dziś w odpowiedzi dla „Rz”: – Pracownicy straży uniwersyteckiej UW nie mają uprawnień do korzystania ze środków przymusu bezpośredniego. Prowadzimy rozmowy z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji m.in. na temat możliwości wprowadzenia zmian prawnych poszerzających kompetencje strażników uniwersyteckich.
Jakie mają więc dziś...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta