Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszych serwisów.
Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki.

Szukaj w:
[x]
Prawo
[x]
Ekonomia i biznes
[x]
Informacje i opinie
ZAAWANSOWANE

Imię Soni

10 lipca 1999 | Plus Minus | WC
źródło: Nieznane

ROZMOWA

Marek Bieńczyk, autor powieści "Tworki": Piszę "tekstowy" krzyk duszy, który okazuje się zarazem, paradoksalnie, krzykiem bardzo dosłownym

Imię Soni

ELŻBIETA LEMPP

WOJCIECH CHMIELEWSKI: Dlaczego postanowił pan umiejscowić akcję swej najnowszej powieści "Tworki" w latach 1943-1945? Dlaczego wraca pan do czasów wojennych?

MAREK BIEŃCZYK: Może powinienem zacząć od wspomnień z dzieciństwa. Należę jeszcze do pokolenia, któremu śnili się Niemcy. Urodziłem się kilkanaście lat po wojnie, lecz na ścianach domu, w którym mieszkałem, widniały wciąż ślady po pociskach. Filmy, książki o okupacji: na moim podwórku dzieci wciąż bawiły się w tamtą wojnę; najczęstszym okrzykiem, jaki się rozlegał, było "H?nde hoch!". Kiedy, mając trzynaście lat, pojechałem z rodzicami po raz pierwszy do Niemiec, od chwili przekroczenia granicy nie mogłem niczego wziąć do ust; karmiono mnie niemal siłą. Gdy po miesiącu wjechaliśmy do Zebrzydowic, dosłownie rzuciłem się na jedzenie. Zapewne więc była to jakaś trauma, która mnie skrycie drążyła. Zabawne, kiedy jako 19-letni hipis pojechałem znowu do Niemiec, autostopem, pierwsze niemieckie słowa, jakie usłyszałem - spałem w rowie, zbudził mnie policjant w cywilu z pistoletem w dłoni - brzmiały "H?nde hoch!". Jednak jeśli jest to...

Dostęp do treści Archiwum.rp.pl jest płatny.

Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.

Ponad milion tekstów w jednym miejscu.

Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"

Zamów
Unikalna oferta
Brak okładki

Wydanie: 1745

Spis treści
Zamów abonament