Tratwą w dzicz
FILIP GAWRYŚ
Na początku można się wściec. Nasza tratwa kręci się we wszystkie strony, co chwila grzęźnie przy brzegu. Trudno nią sterować. Od ciężkich żerdzi, którymi odpychamy się od dna, ramiona bolą niemiłosiernie. Ale po kilku godzinach zmagań idzie nam coraz lepiej i uczucie zniechęcenia ustępuje uczuciu satysfakcji. Mamy też więcej czasu, by podziwiać piękno przyrody wokół nas.
Gdy docieramy na miejsce startu, most drogowy w Lipsku, akurat wodują naszą krypę. Na tratwie o powierzchni osiemnastu metrów kwadratowych znajduje się drewniany szałas (tam śpimy), a na nim bocianie gniazdo. Zostajemy też przez organizatorów spływu wyposażeni w długie, ośmiometrowe, ciężkie kije flisackie, krótsze odpychaki, które pomagają odbić od brzegu, i specjalne metalowe palenisko z workiem suchego drewna. Całości ekwipunku dopełnia kajak, który ciągniemy za tratwą na wypadek, gdybyśmy musieli...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta