Siedem grzechów głównych polskich menedżerów
Siedem grzechów głównych polskich menedżerów
MICHEL MUSZYNSKI
Kiedy zastanie szefa w biurze graniczy z cudem, a jedynym z nim kontaktem okazuje się podany mi przez asystentkę telefon komórkowy, wiem, że mam do czynienia z "meteorem". W rzeczywistości nie robi nic. Mówiąc ściślej, jego działanie w żaden sposób nie przyczynia się do rozwoju zatrudniającego go przedsiębiorstwa. Dlaczego?
Takich menedżerów jest w polskich firmach wielu i żyją sobie wcale nieźle. Panuje bowiem nadal powszechne przekonanie, że jakość pracownika mierzy się ilością wykonanej przezeń pracy (albo liczbą przesiedzianych w biurze godzin), a nie jej wynikiem. Tymczasem menedżerowie, jako kadra zarządzająca, powinni być rozliczani wyłącznie z osiąganych rezultatów. Bo gdy firma wypracowuje zamiast zysków straty, nie jest istotne, ile wieczorów (czy nawet nocy) spędziło w biurze jej kierownictwo, tylko w jaki sposób tę firmę ratować.
Zawsze będę pamiętał, co powiedziano mi w firmie IBM, kiedy starałem się we Francji o moją pierwszą pracę: "Jeśli lubi pan kino, proszę do biura nie przychodzić! Byle było to z pożytkiem dla naszego przedsiębiorstwa! To pana dziwi? My jesteśmy pragmatyczni!".
Grzech pierwszy: brak...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta