Wiatr z tyłu głowy
Jak przebiegłem maraton w Nowym Jorku
Wiatr z tyłu głowy
Kolejka do Koloseum tuż na rogu nowojorskiego Central Parku wydaje się dziwnie znajoma. Ot, taki widoczek z Warszawy sprzed 6 lat. Posuwamy się jednak szybko, bo woluntariusze sprawnie regulują ludzką rzeką. Przy bramie dzielą na "obcych" i "obywateli USA". Kiedy tłoczymy się na ruchomych schodach, każą przygotować dowód tożsamości i kartę uczestnictwa. W hali recepcyjnej nie wiadomo, kiedy każdy z nas dostaje numer startowy, koszulkę, stos informacyjnych reklamówek i cudowny uśmiech nowojorskiej woluntariuszki. "Tylko proszę uważać na dolną część numeru startowego. Fragmencik z lewej to bilet na poranny autobus, ten z prawej proszę doczepić do torby z bagażami. Powodzenia! ". Patrzę na zegarek. Od chwili ustawienia się w kolejce minęło 25 minut. Ma nas pobiec 27 tysięcy. Chyba zdążą do osiemnastej.
Następnego dnia rano w Nowym Jorku jest zimno jak cholera. W nocy padało, od oceanu wieje arktyczny wiatr. W wiadomościach o 6. 00 rano ufryzowana spikerka punktuje na planszy cyferki 40 i 63. Mamy 40 stopni Fahrenheita, czyli nasze plus 2, i szanse na wiatr o sile 60 mil na godzinę. Kiedy drepczę wymarłymi jeszcze ulicami Manhattanu, łudzę się, że tylko informacja o temperaturze jest prawdziwa. Wiatru nie czuć, a przecież przy setce na godzinę (szybko przeliczam na kilometry) powinno mi...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta