Lady śpiewająca bluesa
– Nigdy nikogo nie zraniłam oprócz siebie i to moja sprawa – powiedziała kiedyś Billie Holiday, której życie pełne było dramatów. Setna rocznica urodzin legendarnej wokalistki jazzowej przypada 7 kwietnia.
Cafe Society w dzielnicy Greenwich Village. Kelnerzy przestają zbierać zamówienia i roznosić drinki. Gasną światła. Zespół zaczyna grać wstęp. Nagle punktowy reflektor rozświetla w ciemnościach twarz wokalistki, która stoi skupiona, z zamkniętymi oczami. Sprawia wrażenie rozmodlonej. Zaczyna śpiewać „Strange Fruit":
Dziwny owoc rodzą południowe drzewa,
Krew jest na liściach i krew na korzeniach,
Czarne ciała kołyszą się na południowym wietrze,
Dziwny owoc zwisa z gałęzi topoli.
Śpiewała jak żadna wokalistka przed nią i po niej, przejmująco, z bólem w zranionym sercu, ale z nadzieją na miłość, której nigdy nie zaznała, choć w każdą rzucała się bezkrytycznie. Była wielką artystką, a umierała w biedzie. Leżąc w szpitalnym łóżku, została aresztowana za posiadanie narkotyków, na korytarzu przed jej pokojem dyżurowało dwóch policjantów.
Zmarła w Metropolitan Hospital 17 lipca 1959 roku. Dzień później w kościele Świętego Pawła Apostoła zmieściło się ponad 3 tysiące osób, tysiąc nie weszło do środka. W czasie mszy żałobnej w kościele panowała cisza, jakby każdy, a przyszli jej przyjaciele i znajomi, obwiniał się w duchu, że nie pomógł wielkiej śpiewaczce w walce z nałogami, nie ochronił jej. Sama nie potrafiła zadbać o siebie.
Pochowano ją na cmentarzu...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta