Gdy maj kołem się toczył
Kolarski Wyścig Pokoju stanowił przez lata opium dla ludu w kilku krajach Europy Środkowej. Przy okazji był całkiem udaną imprezą sportową.
Kwiecień 1974 roku. W Portugalii dochodzi do wojskowego zamachu stanu. Tymczasem u nas kraj rośnie w siłę, a nam żyje się dostatniej. Tak przynajmniej twierdzą partyjni propagandziści. W połowie miesiąca już wiem, że jadę na swój pierwszy Wyścig Pokoju. Zakomunikował mi o tym mój szef w „Życiu Warszawy" Stefan Sieniarski. W charakterystyczny dla siebie sposób. „No i co, panie Andrzeju? – zapytał, sapiąc i świszcząc. Tu nastąpiła pauza trwająca mniej więcej dwie minuty. – Pojedzie pan na wyścig?".
Jasne, że pojadę. Wyścig Pokoju w połowie lat 70. był wciąż imprezą niezwykłą, powodującą powszechne szaleństwo. Małysz w szczytowym okresie czy siatkarze zmierzający po mistrzostwo świata rozpalali maleńkie płomyki w porównaniu z żarem kolarskiej rywalizacji trwającej nieprzerwanie od 1948 roku.
Tę imprezę wymyślili redaktorzy naczelni dwóch komunistycznych redakcji: polskiego „Głosu Ludu" (od grudnia 1948 roku „Trybuny Ludu") i czechosłowackiego „Rudego Prava". Obie gazety wzięły też na siebie organizację wyścigu. W 1952 roku dołączyło do nich enerdowskie „Neues Deutschland".
Swój debiutancki wyścig pamiętam w każdym szczególe. Wszystko wydawało mi się wyjątkowe: kolarze, organizacja, hotele, wyżywienie. Miałem porównanie z Tour de Pologne, który obsługiwałem rok wcześniej. To tak, jakby najnowszy model mercedesa zestawić z...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta