Fetysz legalizmu
Carl Schmitt dowodził, że partia sprawująca władzę czyni użytek z premii za rządzenie: kwitując legalność własnych działań, zarazem ogranicza jednakowe dla wszystkich szanse polityczne. Może to robić, na przykład zmieniając tuż przed wyborami parlamentarnymi skład Trybunału Konstytucyjnego.
Nierzadko żywimy się myślą, że istnieją książki napisane specjalnie dla nas. Rozterki głównych bohaterów wydają się nam tak dobrze znane, że bierzemy je niemal za własne. Która z kobiet nie była za młodu Nataszą Rostow? Czy przypadki Karola Bovary nie składają się na powszechną niedolę mężczyzn dojrzałych, których raptem zdejmuje chęć poślubienia kobiety o dwadzieścia lat młodszej?
Ale zostawmy romanse na boku. Czy nie jest tak samo – zastanawiam się – z książkami filozoficznymi, które potrafią ustawić nam w okamgnieniu ostrość widzenia rzeczy?
Książką, która przez ostatnie tygodnie nie dawała mi spać, która stale wzywała mnie do odpowiedzi do tablicy, była znakomita rozprawa Carla Schmitta „Legalność i prawomocność". Pisana w atmosferze zimnej wojny domowej, jaka tliła się w Niemczech w latach 20. i 30. ubiegłego wieku pomiędzy zantagonizowanymi partiami, między nienawidzącymi siebie nawzajem zwykłymi ludźmi, przywodzi na myśl współczesne spory polityczne, z jakimi mamy do czynienia w dzisiejszej Polsce. Kto ma tytuł do sprawowania władzy? – pyta Schmitt. Rząd, sędziowie, a może prezydent? Czy mieszczańskie państwo prawa posadowione na niepewnych, ruchomych fundamentach można w ogóle uznać za swój dom? Czy wiara w dobroczynną i ochronną siłę ustaw nie wydaje się wiarą bez pokrycia?...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta