Tu nie miejsce dla frajerów
Po latach Stanisław Grzesiuk napisze, że w dzielnicy spędził swoje niesłodkie dzieciństwo. Dzielnica będzie dla niego drugą matką, drugim ojcem i pierwszym nauczycielem życia. Chociaż bywało trudno, nigdy nie zamieniłby jej na żadną inną.
Witamy na Czerniakowie, dzielnicy biedoty i złodziei, na warszawskim „dole" w królestwie lumpenproletariatu, gdzie na głowach nosi się oprychówki, na szyjach apaszki, w rękawach noże, w sercu dumę, a w głowie ciągły szum. W dzielnicy, o której krąży wiele legend. Część z nich jest prawdziwa.
Legenda pierwsza: właściwie to wcale nie jest Czerniaków. Chociaż wszystko zależy od tego, z której strony spojrzeć.
Jeśli administracyjnie, to kaplica, leżymy na całej długości. Czerniaków zaczynał się na wysokości kościoła Bernardynów, za Czerniakowską, tam, gdzie dzisiaj przebiega ulica Stanisława Grzesiuka. Od Tatrzańskiej, gdzie spędził całe dzieciństwo, kawał drogi. Stasiek mieszka na Sielcach, na właściwym Czerniakowie bywa rzadko, najczęściej idąc na plażę w kierunku Wilanowa.
Sytuacja wygląda nieco lepiej, jeśli zasięgnąć języka wśród opinii publicznej. Dla frajera z „góry", czyli ze Śródmieścia lub Górnego Mokotowa, Czerniaków to z grubsza cały teren ciągnący się z dwóch stron ulicy Czerniakowskiej. Dzielnica cieszy się złą sławą, można tu dostać w łeb z byle powodu, więc zwykły obywatel zagląda tutaj tylko z dwóch powodów. Pierwszy to miłość do którejś z tutejszych dziewczyn. Drugi to alkohol, który sprawił, że delikwent usnął w tramwaju numer 2, przespał przystanek na placu Unii...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta