Mentor i wampir
Kto znał zmarłego niedawno Tomasza Stańkę osobiście, powie – stała się pustka, której nikt nie wypełni. Kto kocha jego muzykę, będzie żył dźwiękami jego trąbki.
Szczęśliwie zostawił ich wiele.
Czy zostawił tu swojego ducha? Czy ktoś będzie grał w jego stylu? Był tak oryginalny w swoim brzmieniu, że artysta chcący przejąć po nim schedę i poprowadzić jazz dalej w wytyczonym przez Stańkę kierunku, musiałby przeżyć wcześniej to, co on. A to niemożliwe.
Pytanie, czy był tylko jeden kierunek, w którym podążał Tomasz Stańko i jego muzyka. Wyrosły z free jazzu z wiekiem grał coraz łagodniej. – Nie mogę już lepiej grać ballad – powiedział mi niedawno. Często zastanawiał się, jak Miles by to zrobił. Ale miał też do niego żal, że pozamykał innym jazzmanom furtki, bo wszystko robił najlepiej. Podobnie jak John Coltrane, którego nie da się doścignąć, a tym bardziej prześcignąć. Szczęśliwie jazz to nie sportowe zmagania, a radiowe pojedynki orkiestr, prześciganie się w zawiłych solówkach, należą do przeszłości. W jazzie liczy się idea i to, co muzyk ma do powiedzenia za pośrednictwem nut i swego instrumentu. Na tym polu Tomasz Stańko był mistrzem. Powiedział mi z satysfakcją, że jemu udało się grać inaczej niż Amerykanom. Potrafił do swojej twórczości przekonać słuchaczy, a ideę free jazzu – swobodnej improwizacji, wymagającej wbrew pozorom wielkiej dyscypliny, przełożył na język zrozumiały dla wszystkich.
Zawsze można się czegoś nauczyć
Mówi się, że nauczyciel zostawia swoich uczniów, ale Stańko nie był...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta