Dlaczego Macron wygrał
Musiał stawiać czoła licznym kryzysom, a mimo to w rankingach prezydenckiej popularności u kresu pierwszej kadencji wypadł on lepiej niż którykolwiek z poprzedników w ostatnich 30 latach – pisze publicysta.
Chińczycy, kiedy chcą napisać słowo „kryzys”, wykonują dwa pociągnięcia pędzla: jedno oznacza zagrożenie, drugie szansę. Emmanuel Macron nie zawsze w porę dostrzegał zagrożenia, ale w lot chwytał polityczne szanse. Z polskiego punktu widzenia kluczowe jest to, że okoliczności wymusiły na nim zmianę kursu na bardziej zbieżną z naszym interesem. Z francuskiego – że pilnuje on interesu narodowego, nawet za cenę pogarszania relacji z partnerami.
Nieugięty reformator
Pierwszym kryzysem, z którym musiał się zmierzyć, był bunt tzw. żółtych kamizelek. Uliczne protesty, jak wiadomo, to francuski sport narodowy od czasów średniowiecznych żakierii. W społeczeństwie utrwaliło się przekonanie, że prawa zdobywa się w walce – czasem bardzo dosłownie rozumianej. Istnieje też poczucie, że hojny system zabezpieczeń socjalnych naród sobie wypracował w toku „30 sławnych lat”, kiedy francuski przemysł urósł o 450 proc., a rezerwy walutowe urosły z 19 mln do 6 mld ówczesnych dolarów. W obliczu tego rodzaju protestów inni prezydenci: Chirac, Hollande, a nawet Mitterrand, ogłaszali „pauzę w reformach”. Obecny szef państwa postąpił inaczej. Uwierzył, że ma za sobą milczącą większość i nie zarzucił swojego programu.
Odpowiedź Macrona na oczekiwania społeczne była socjalliberalna, można powiedzieć: skandynawska. Z jednej strony m.in. ułatwiał zwalnianie pracowników...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta