To nie są wybory prezydenckie
Programy kandydatów na prezydenta są w najlepszym przypadku „pilotami” inicjatyw, którymi za 2,5 roku kusić będą wyborców ich ugrupowania. W najgorszym – mirażem. Bo wybieramy prezydenta, który w gruncie rzeczy niewiele może.
Głowa państwa w polskim systemie politycznym ma uprawnienia dość ograniczone w przeciwieństwie np. do prezydenta USA czy Francji, którzy mają realną władzę w swoich krajach. Dlatego z dystansem patrzę na zapewnienia kandydatów o tym, jaką politykę mieszkaniową, kredytową czy rolną prowadzić chcieliby jako głowa państwa.
Można natomiast deklaracje kandydatów traktować jako „pilota” programów stojących za nimi partii na kolejne wybory parlamentarne. O ile oczywiście przez dwa i pół roku postulaty nie znudzą się nieco już zblazowanemu elektoratowi. Siła sprawcza programów zależy tu od poparcia, jakim cieszą się poszczególne ugrupowania, i oczywiście od ich „zdolności koalicyjnej”. Niemniej warto je poznać już dziś.
Na przykład lewica już pokazuje, że będąc w rządzie, potrafi forsować własny program, więc nie ignorowałbym programowej zapowiedzi Magdaleny Biejat „wprowadzenia realnej progresji podatkowej (również dla firm) i większego niż dotąd oparcia się na podatkach...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta