Klondike po polsku
Klondike po polsku
Bezrobotni kopią w poszukiwaniu grudek metalu. Hałda odpadów staje się bombą ekologiczną, która może zatruć ujęcia wody dla Wrocławia Jacek Krzemiński
NA ZBOCZACH HAŁDY, PODZIURAWIONEJ jak szwajcarski ser głębokimi jamami, pracuje kilkunastu kopaczy. Na nasz widok zastygają w bezruchu, a potem chowają się.
- Przestraszyli się, ale wrócą - mówią policjanci z komisariatu w Siechnicach. - Oni mają system wczesnego ostrzegania, zawsze ktoś stoi na czujce. Hałda jest wysoka, z jej czubka świetnie widać okolicę. Dlatego tak trudno niespodziewanie się tam zbliżyć. Nawet jak nam się to uda, porzucają narzędzia i mówią, że przyszli tutaj pospacerować.
Spłaszczony wierzchołek przypomina dziką łąkę. Nagle słychać głośne stukanie. Znad krawędzi hałdy wystaje czarna czapka. To kopacze. Jest ich trzech. Mocno przestraszeni, odkładają kilofy. Nie chcą podawać nawet imion. Mówią, że mieszkają w Siechnicach i ludzie choćby po imionach dojdą, kim są. Dla porządku nazwijmy ich więc: Zielonym Swetrem (najstarszy i najrozmowniejszy), Rudobrodym i Sterczącą Czapką (ten, którego czapka wystawała znad brzegu hałdy).
- Jak pokazali hałdę w lokalnej telewizji, ze sto osób przyjechało kopać, z całego Dolnego Śląska - opowiada Zielony Sweter. - Myśleli, że żelazochrom zbiera się jak...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta