Nieznośna lekkość uogólnień
Nieznośna lekkość uogólnień
Najpierw z żalem, a na koniec ze złością czytałem artykuł Dominika Zdorta "Ucieczka od Hipokratesa". Nie jestem chirurgiem, więc nie mam "dłoni pianisty" – jak pisze autor – potrzebnych nie do mistrzowskiego cięcia, lecz – jak to się teraz społeczeństwu usilnie wmawia – do zgrabnego pobierania kopert wypełnionych banknotami kładzionych na ordynatorskim biurku, liczenia ich i – równie zgrabnie – chowania do szuflady.
Jestem internistą, w codziennej praktyce szpitalnej głównie operuję wiedzą i doświadczeniem. Moje ręce służą do badania chorych, także są narzędziem pracy. Nie przeliczam nimi pieniędzy. Te, które otrzymuję, wpłaca mi mój pracodawca na konto bankowe. Nie zaliczam się też do tych trzeciorzędnych lekarzy, szarych wyrobników z przychodni, o których pisze publicysta "Rzeczpospolitej", że oni nie biorą, bo – podążając za jego rozumowaniem – pewnie są złymi fachowcami, może nawet nieudacznikami, niecenionymi przez pacjentów, w przeciwieństwie do wybitnych i na świeczniku, którzy oczywiście biorą.
Nie wszyscy biorą
Ja także nie biorę! Dlaczego tak się dzieje? Otóż zostałem dobrze wychowany przez moich rodziców. Takich lekarzy jak ja, także tych na świeczniku, jest wielu. I pewnie stanowią większość! Takie jest moje przekonanie, ponieważ wiem, że wielu lekarzy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta