Wielka Wielka Brytania
To było święto życia, nie tylko sportu. Ale też igrzyska zaślepione zyskiem. A co będzie, gdy za rok władzę w MKOl odda Jacques Rogge?
Paweł Wilkowicz z Londynu
Nie do wiary, że oni się bali. Chyba tylko dlatego, że po prostu lubią się bać, smagać i narzekać. Wątpić, czy dadzą radę, czy są jeszcze w ogóle narodem. A potem odkrywać w godzinie próby, że nie jest z nimi tak źle i nawet każdy ma jeszcze gdzieś w szafie Union Jacka. Pokpiwać z królowej, ale tak jak się kpi z głowy rodziny, i mówić „nasza droga Liz", gdy na otwarcie igrzysk Jej Królewska Mość zgadza się udawać skok ze spadochronem.
Wielka Brytania dała nam igrzyska odświeżające. Zwłaszcza po ateńskich igrzyskach niczyich i po chińskich oszałamiających, ale bez choćby chwili na upuszczenie powietrza z balonu. Tu był dystans do siebie, humor, choć i pompa, gdy było trzeba.
Udało się w stolicy Europy zrobić zapraszające wszystkich igrzyska codzienności, wrośnięte w miasto, a nie wepchnięte w nie na siłę. Planetę sportowców, z pełnymi trybunami nawet na tych konkurencjach, które zwykle i podczas olimpiad przechodzą bokiem.
Ceremonie otwarcia i zamknięcia otwierały oczy: to tak też można? Że też nikt na to nie wpadł przed nimi. Nikt też wcześniej tak mocno nie włączył w przygotowania niepełnosprawnych. Byli wśród wolontariuszy, i nie dla pokazówki. Po prostu, tak żyjemy i tak robimy igrzyska. Dzięki temu wszystkiemu kilkanaście olimpijskich dni było, jak powiedział na koniec Jacques Rogge, „happy and...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta