Bilans dwulatka
Zbigniew Boniek od dwóch lat jest prezesem PZPN. Ludzie, którzy go znają, mówią, że działa instynktownie i to właśnie czyniło z niego wielkiego piłkarza i bardzo słabego trenera. A jakiego prezesa?
Po dwóch latach kierowania polską piłką przez Bońka trudno się dopatrzyć planu i wizji. To nie jest prezesura zła, ale też bardzo daleka od oczekiwań związanych z pojawieniem się Bońka w PZPN. Mamy do czynienia bardziej z indywidualnymi szarżami niż przemyślanymi zespołowymi akcjami. W sumie nie powinno to dziwić. Boniek startował w wyborach bez programu. Odmówił nawet udziału w debacie wyborczej – jego jedynym programem było wielkie nazwisko. Jak się okazało, to wystarczyło. Już pierwsza decyzja – o oddaniu stanowiska wiceprezesa do spraw szkolenia konkurentowi w wyborach Romanowi Koseckiemu – pokazała, jak bardzo Boniek polega na instynkcie. Dziś Kosecki jest odsuniętym na bocznicę ni to wewnętrznym opozycjonistą, ni to partnerem.
– Zawsze chciał wszystko robić sam, uważał, że zna się na wszystkim najlepiej. Podczas mistrzostw świata w 1986 roku w Meksyku był trenerem, prezesem, piłkarzem i nawet kucharzem – opowiada były kolega Bońka z reprezentacji. – Pamiętam, jak w trakcie mundialu wszedł do stołówki w hotelu, popatrzył na jedzenie na stołach, zawołał kucharza i zaczął go besztać: „Co to, k..., jest? Wyrzuć to i przynieś nam makaron". I oczywiście tak się stało. Przerażony kucharz natychmiast wszystko zgarnął ze stołów i przyniósł spaghetti.
Trener znaczy niewiele
Boniek był jednym z najlepszych piłkarzy w historii polskiego futbolu, a...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta