Proboszcz całej Rosji
Każdą z tysięcy odprawionych przez siebie mszy odprawiał tak, jakby od tego zależało całe jego życie. Nie recytował formuł wspominających wydarzenia z życia Jezusa: on tam był.
Ksiądz Bashobora gromadzący na warszawskim stadionie i trzydzieści tysięcy osób mógłby za nim teczkę nosić. Świętemu Janowi Kronsztadzkiemu – w czasach gdy nie było jeszcze możliwości tworzenia „wydarzeń" na Facebooku i ogłaszania się w rozgłośniach diecezjalnych – udawało się bez trudu zebrać wokół siebie i sześćdziesiąt, i sto tysięcy ludzi. Każda jego podróż z rodzinnego Petersburga (a precyzyjniej – pobliskiego Kronsztadu, portu wojennego i nadmorskiej twierdzy) przebiegała tak samo: dzikie tłumy na stacjach, przez które przejeżdżał pociąg, na miejscu jeszcze bardziej nieprzebrane rzesze ludzi. Jechali czasem wiele dni, by tylko spojrzeć na ojca Jana i uzyskać jego błogosławieństwo. Odprawiane przezeń msze mogły trwać od piątej rano do trzeciej po południu, bo rozdawanie komunii przeciągało się w nieskończoność. W jego „macierzystym" kronsztadzkim soborze Świętego Andrzeja mogącym pomieścić maksymalnie dwa tysiące ludzi mieściło się dziesięć tysięcy, dochodziło więc tu nie tylko do przypadków poturbowania ojca Jana, ale i do zadeptania uczestników liturgii na śmierć.
Kronsztad na przełomie XIX i XX wieku zamienił się w jeden wielki biznes kręcący się wokół ojca Jana. Sprzedawcy miejsc noclegowych rywalizowali o klienta niczym w Jastarni czy Zakopanem tuż przed wakacjami, do reklamowych komunikatów dołączając zapewnienia, że tu a tu święty kapłan bywa raz...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta