To co nieoczekiwane
A imię jego czterdzieści i cztery – te słowa zadźwięczały mi w uszach, gdy bezlitosny kalendarz uświadomił mi, że bezpowrotnie minął już czas, gdy miałem lat czterdzieści trzy. Bezlitosne było także to, że choć urodziny (a przynajmniej ich część) miałem spędzić już w Polsce, z żoną i dzieciakami, okazało się, że jest to niemożliwe.
Wszystko zaczęło się od tajfunu w Japonii (gdzie, tak się składa, spędzam ostatnio bardzo dużo czasu). Choć ani mnie, ani ludzi będących tym razem ze mną na pielgrzymce do Kraju Kwitnącej Wiśni nie dotknął, zniszczył lotnisko w Osace, z którego mieliśmy wracać do Polski. W efekcie zamiast być w domu w dniu urodzin, byłem dzień później i zamiast przez Frankfurt leciałem do Warszawy przez... Singapur i Moskwę.
Urodziny spędziłem więc, czekając na samolot (na szczęście nie na lotnisku, lecz w Tokio) i w drodze. I choć powinienem być wściekły, zmarnowany (zamiast przez 12 godzin podróżowałem przez 24), wcale tak nie było. To nieoczekiwane wydarzenie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta