Gdzie moje plemię
Setki tysięcy osób na całym świecie zlekceważyły zagrożenie koronawirusem i łamiąc zasady bezpieczeństwa, ignorując surowe kary, wyszły na ulice, by protestować, świętować czy po prostu poczuć się częścią wspólnoty Lockdown nie wygasił instynktu stadnego, ale wręcz go spotęgował.
Mogłoby się wydawać, że żyjemy w świecie indywidualistów. Skupionych na sobie, myślących głównie o realizacji własnych potrzeb, najpewniej czujących się we własnych czterech ścianach, własnym królestwie. Pandemia koronawirusa była testem tych przekonań i postaw. I nagle się okazało, że jednak jesteśmy istotami społecznymi. Nie tylko z trudem znosimy przymusowe odseparowanie od innych, ale wyzwolona przez samotność, narastająca potrzeba kontaktu z grupą przemieniła się w masowe protesty, huczne świętowanie i ignorowanie bezpieczeństwa, byleby tę na powrót odkrytą potrzebę zrealizować.
– Dzięki pandemii już wiem, że nie chcę zamieszkać na bezludnej wyspie – przyznaje „Plusowi Minusowi" Marcin, mieszkający w Anglii kibic FC Liverpool, który w czerwcu był wśród setek fanów tego zespołu na ulicach „miasta Beatlesów", świętując zdobyte przez jego drużynę pierwsze od 30 lat piłkarskie mistrzostwo Anglii. – Ktoś powiedział, że czuje się jak po powrocie z dalekiej podróży. Nie tylko dlatego, że tytuł mistrza wrócił do Liverpoolu, ale głównie dlatego, że po tygodniach lockdownu, znowu były emocje
i bliskość innych. Znów był wiatr we włosach – dodaje. I nawet tytuł hymnu kibiców „The Reds" – „You'll Never Walk Alone" („Nigdy nie zostaniesz sam") – zdaje się idealnie pasować do sytuacji.
Nie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta