W zaprzęgu nihilizmu
Nie tyle obrona christianitas czy też „cywilizacji łacińskiej", ile walka z nihilizmem, prowadzona przez wszystkich ludzi dobrej woli, jest dzisiaj najistotniejszym wyzwaniem wojny kulturowej.
Niełatwo powiedzieć jednym słowem, kim właściwie był Porfiriusz. Jako woźnica rydwanów przypominał Kamila Stocha, tyle że na bizantyńską skalę. Tłumy kochały go za jego zwycięstwa na konstantynopolitańskim hipodromie. Mieszkańcy stolicy oraz innych miast cesarstwa, gdzie nieodmiennie pokonywał rywali w wyścigach, obnosili go – ale nie na rękach. Takie pospolitowanie przystoi dziś może zwycięzcom Formuły 1, opryskującym karki swoich fanów pianą szampana, nie licowało jednak z majestatem półbogów antycznej areny. Po zwycięskich zawodach albo nawet bez tego pretekstu wielbiciele Porfiriusza obnosili go po ulicach w lektyce obwieszonej laurowymi wieńcami. Wiedli go tak, jak ongiś triumfalnie prowadzono na Kapitol rzymskich wodzów, którzy pokonali Kartagińczyków albo Partów. Lub jak wcielonego boga właśnie. Z tą różnicą, że w chrześcijańskim Konstantynopolu nie było poświęconej mu świątyni. 200 lat wcześniej na pewno by mu ją wystawiono.
Ale to tylko połowa jego osobowości, bo Porfiriusz był bożyszczem nie tyle kibiców, ile przede wszystkim kiboli. Był, co tu ukrywać, profesjonalnym zadymiarzem, którego mołojecka sława wyniosła nawet ponad podziały między zwaśnionymi gangami. Gdy przewodził Błękitnym, ci słuchali go jak pana ojca. Gdy zwracał swe sympatie ku Zielonym, rytualnym wrogom Błękitnych, oni bez zmrużenia oka...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta