Rozstrzygnięcie
Z powietrza dostrzegam, że nasza ewakuacja odbywa się w ostatniej chwili. Przypomina mi się finalna scena z filmu „Pluton". Śmierć sierżanta Eliasa. Kiedy przeciwnik był już wszędzie, nadchodził z różnych stron.
Jest piąta rano. Sprawdzam broń, daję hasło. Jak cienie, bez słowa, pojedynczo wślizgujemy się na dach. Zajmuję pozycję. Nastaje świt. I dokładnie w momencie, gdy słońce wychodzi zza horyzontu, następuje potężna eksplozja granatu moździerzowego. Wszyscy odruchowo się kulimy. Wbijam głowę między barki, zaciskam palce na kolbie. I mam dwie refleksje: albo to tylko rutynowy ostrzał, rodzaj powitania, albo próbują wstrzelić się dokładnie w nasze pozycje. Następne granaty spadają już bliżej. Aha, to drugie – stwierdzam. Jeszcze dwie próby i następny granat eksploduje na dachu. Między moimi nogami.
Dalsze sekwencje jak w zwolnionym filmie. Wydaję rozkaz, aby wszyscy natychmiast opuścili swoje stanowiska i pędem ruszyli pod okap z żelbetonu. Na szczęście był tam taki. Mała przestrzeń w rogu budynku z kilkumetrową osłoną nad głowami. To był nasz panic room. I zaczęło się piekło.
Nie sprawdzam czasu, ale pociski spadają już dosłownie co kilka, kilkanaście sekund. Około czterdziestu granatów. Dziesięć z nich wybucha na tym okapie. Konstrukcja wytrzymuje. Uświadamiam sobie, że to teraz nasza jedyna ochrona. Bo do tej pory, gdy odpieraliśmy ataki piechoty, broniły nas worki z piaskiem. Jest z nich ułożona plątanina korytarzy i pomieszczeń, to daje ułudę bezpieczeństwa. Ale kiedy pociski zaczynają spadać z góry, ta nasza licha fortyfikacja przestaje być skuteczna.
Pierwszy „mój"...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta