Kino to codzienna zabawa
Na festiwalu w Wenecji Ridley Scott odbierze 10 września nagrodę Cartier Glory, a widzowie obejrzą jego najnowszy film „Ostatni pojedynek". Teraz kończy kolejny, bo mówi, że żyje, gdy staje za kamerą.
Jest Anglikiem, ale mało kto o tym pamięta. Dla świata wielcy współcześni reżyserzy brytyjscy to Ken Loach, Mike Leigh, Stephen Frears, z młodszych pokoleń choćby Andrea Arnold. Ridley Scott traktowany jest jak twórca hollywoodzki, bo też odniósł w Ameryce ogromny sukces. Ale zawsze dawał filmowi kawałek swojej europejskiej duszy. Mało kto w fabryce snów potrafi łączyć komercję z artyzmem. I mało kto jest tak wyczulony na piękno obrazu, na szczegół scenografii, wiarygodność kostiumu.
Ridley Scott żyje między Ameryką a Europą: ma domy w brytyjskim Hamstead, w Luberon w Prowansji i w Los Angeles. W 2003 roku dostał od królowej Elżbiety tytuł Rycerza Kawalera. Ma też swoją gwiazdę na Hollywood Boulevard. I choć pierwszy film zrobił, mając 40 lat, ma ich na koncie ponad 20. Za trzy – „Thelmę i Louise", „Gladiatora" i „Helikopter w ogniu" – dostał nominacje do Oscara za reżyserię. Uchodzi za mistrza tradycyjnego, epickiego stylu. W ankietach „Premiere" plasuje się wśród 30 najbardziej wpływowych ludzi światowego kina. A jego współpracownicy mówią, że on po prostu kocha reżyserować.
– Pomimo swojej pozycji w kinie ma tyle entuzjazmu i zapału, jakby robił pierwszy film w życiu – powiedział mi kiedyś Sławomir Idziak, nominowany do Oscara za zdjęcia do „Helikoptera w ogniu".
Sam reżyser żartuje, że nie przepracował w życiu ani...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta