Vincent Lindon: W Ameryce byłbym Tomem Hanksem
Chcę być człowiekiem z sąsiedztwa – mówi Barbarze Hollender Vincent Lindon, aktor wywodzący się z francuskich elit, który gra w nagrodzonym Złotą Palmą filmie „Titane" Julii Ducournau
Plus Minus: „Titane" Julii Ducournau stał się jednym z najgłośniejszych filmów mijającego roku. Czym pan tłumaczy ten sukces?
Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Sukces jest czymś nieuchwytnym. Przypomina zakochiwanie się, jest w nim jakaś chemia trudna do zdefiniowania. Ale sądzę, że Julia trafiła w nastrój naszego czasu. W supernowoczesnej formie pokazała zagubienie i tęsknoty ludzi.
Morderstwa, orgazmy przeżywane z samochodem, samochodowy smar wypływający z ciała głównej bohaterki, gdy jest w ciąży. To był ryzykowny projekt. Czy po przeczytaniu scenariusza od razu chciał pan w tym filmie zagrać?
To długa historia. Jakieś cztery lata temu spotkałem się z Julią, która była wtedy związana z moim bliskim znajomym. Po dwóch czy trzech kieliszkach wina powiedziała: „Vincent, piszę scenariusz i tylko ty możesz zagrać główną męską rolę". Po pewnym czasie przysłała mi tekst „Titane". Rzeczywiście musiała o mnie myśleć od początku. Bohater nosił nawet moje imię. Zachwyciłem się, od razu wiedziałem, że nie mogę powiedzieć „nie". Uprawiam zawód aktora od 40 lat, a nagle poczułem, że mam do czynienia z czymś całkowicie świeżym. Z czymś, czego dotąd we francuskim kinie nie było.
I nie przestraszył pana ten projekt?
A skąd! Z tym filmem jest trochę jak z „Kształtem wody"...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta