Śpieszmy się kochać małe sklepy, tak szybko odchodzą
Komu chce się wstawać w środku nocy, żeby jechać do hurtowni, a później spędzać cały dzień w sklepie. I za co, za takie grosze?
Klienci nam wymierają. Młodsi to wpadną co najwyżej latem po lody, jak jest promocja. A na większe domowe zakupy idą do Biedronki – opowiada właściciel niewielkiego sklepu w Gdyni. – W efekcie np. chemii gospodarczej właściwie zupełnie już nie sprowadzamy. A była na niej fajna marża – wspomina. Jego sklep latami prosperował. Dziś nasz rozmówca przymierza się do zamknięcia interesu.
W podobnej biedzie jest rzesza właścicieli małych sklepów. A przecież Polacy przywykli robić zakupy często i w pobliżu domu – to powinien być raj dla drobnego handlu. Jakim więc cudem sklepikarze znaleźli się w opałach? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie przyjrzyjmy się zwyczajom klientów, rynkowym trendom, drożyźnie, ale i decyzjom rządu, które miały wesprzeć handlowców, a tylko przyniosły im nowe problemy.
W kapciach po wędlinę
Jeszcze dekadę temu sklepów w Polsce było tak dużo, że pod względem ich liczby biliśmy na głowę nawet Włochy czy Hiszpanię, jedynie w dużo gęściej zamieszkanej Wielkiej Brytanii było ich więcej. Zmiany jednak postępowały szybko, po okresie żywiołowego rozwoju handlu, gdy sprzedawano nawet z kawałka chodnika czy łóżka polowego, rynek zaczął się cywilizować.
Zanim nadszedł boom na placówki samoobsługowe, sklep to była zwykle lada, zza której obsługiwał klientów niekoniecznie zadowolony z tego faktu pracownik. Stąd też, gdy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta