Lindsay Davenport
FOT. (C) AP
W stołówce olimpijskiej w Atlancie można było nie tylko coś zjeść, ale także oglądać zawody. Lindsay Davenport siedziała tam dzień przed finałem turnieju tenisowego kobiet, gryzła kurczaka i patrzyła, jak grają amerykański hymn wieloboiście Danowi O'Brienowi i sprinterowi Michaelowi Johnsonowi. "Wtedy po raz pierwszy poczułam, że też chciałabym usłyszeć hymn. Grany dla mnie" - powiedziała później. Miała wtedy 20 lat, dość przyzwoitą pozycję w rankingu WTA i opinię mocnej kobiety tenisa, choć nie z grona najlepszych wojowniczych nastolatek, ani z grupy dojrzałych mistrzyń, które ciągle opierały się młodzieży. W olimpijskim finale wygrała z Hiszpanką Arantxą Sanchez-Vicario, więc spełniła marzenia i patriotyczny obowiązek. Potem były kolejne turnieje, więcej zwycięstw niż porażek i wreszcie na początku 1998 roku świat odkrył, że wysoka tenisistka z Kalifornii stała się główną, jeśli nie jedyną, kandydatką do poskromienia fenomenu ze Szwajcarii -...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta