Bezpieka mnie nie doceniała
Lech Kaczyński: Stało się to dość późno, bo w 1978 roku. Mieszkałem w Sopocie, byłem tuż po ślubie. Przyjechałem z żoną do Warszawy. Zatrzymaliśmy się u rodziców i mojego brata Jarosława. Z powrotem miałem zabrać ze sobą duży transport cennej bibuły. Wiedzieliśmy jednak, że mamy obstawę. Zaglądali nam niemal przez ramię. Kiedy wróciliśmy do Sopotu, na dworcu otoczyli nas mundurowi i zaprowadzili na komisariat. Kazali otworzyć walizkę. W środku miałem kawałek schabu, bo bibuły oczywiście nie wziąłem. Pozostałe materiały ukryliśmy z żoną w domu i do rana czekaliśmy na rewizję. Nic takiego się jednak nie stało.
Za drugim razem naprawdę się przestraszyłem. Wyszedłem wczesnym rankiem z domu, kiedy nagle na schodach otoczyło mnie kilku mężczyzn. Myślałem, że to chuligani. Znowu zabrali mnie na komisariat i znowu zwolnili.
Był pan w tamtym czasie podejrzliwy w stosunku do ludzi? Pytam, bo mówi się, że to jedna z charakterystycznych cech braci Kaczyńskich. Może pamiątka z tamtego czasu...Ta...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta