Demokracja barbarzyńców
Krzysztof Gottesman | Cała kariera polityczna Andrzeja Leppera zbudowana jest na agresji i chamstwie. Ale za jej pomyślność winić trzeba przede wszystkim tych, którzy setkom tysięcy jego wyborców nie przedstawili innej oferty – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"
Różnie byli i są nazywani. Motłoch, barbarzyńcy, mohery, populiści. Po raz pierwszy w wolnej Polsce pokazali się w 1990 roku, gdy popierany przez nich nikomu nieznany Stanisław Tymiński pokonał w pierwszej turze wyborów prezydenckich Tadeusza Mazowieckiego i przegrał dopiero w II rundzie z Lechem Wałęsą. Tymiński odwoływał się do prawd i wartości najprostszych i najbardziej podstawowych. Za pomocą dwóch barw – czarnej i białej – opisywał rzeczywistość. Byli dobrzy "my" i źli "oni". My pracujemy, oni zabierają owoce naszej pracy. Oni się zmówili ponad naszymi głowami. To wystarczyło, by zyskał poparcie prawie jednej piątej wyborców.
Balcerowicz poza kontrolą
Populizm prawie wszędzie jest taki sam. Pojawia się w okresie zmian, napięć, niepokojów i kłopotów. Obiecuje łatwe rozwiązania. Tak właśnie było w Polsce na przełomie 1989 i 1990 roku. Ale w Polsce nie tylko o tak rozumiany populizm chodzi.
17 grudnia 1989 roku pakiet 11 projektów ustaw, które miały doprowadzić do fundamentalnych zmian – później nazwano je plan Balcerowicza – trafił do Sejmu. Według normalnej procedury – zauważa historyk Antoni Dudek – prace parlamentarne nad ustawami o takim znaczeniu ciągnęłyby się miesiącami, a ich ostateczny efekt mógłby się okazać odmienny od intencji autorów programu. Tym razem stało się inaczej dzięki wyjątkowej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta